Mało osób dzieli się prawdziwą rzeczywistością. Gdy robią to
gwiazdy to w komentarzach można przeczytać „Po co wrzucasz takie rzeczy? Każdy
tak ma i nie jest to niczym nadzwyczajnym”. Gdy na media społecznościowe
normalni ludzie wrzucają normalne życie w komentarzach można zobaczyć
retoryczne pytanie w stylu „Chwalisz się czy żalisz?” albo po prostu brzydko
mówiąc ktoś obrobi komuś takiemu tyłek, że chyba się komuś popsuło w głowie
wrzucając takie rzeczy skoro ani to ładne, ani fajne, wręcz męczące i za cholerę nieinstagramowe.
I to jest wstęp tego
wpisu i wstęp do tego, jak wykształcić sobie nierealną wizję życia. Choć dzisiaj
skupię się na wizji #girlpower w wersji małżeńskiej: czyli jak samodzielnie z pierścionka
zaręczynowego zrobić sobie pętlę na szyi a miano narzeczonej zmienić na miano
niewystarczającej kobiety roku. WŁAŚCIWIE MOŻNA TO ZROBIĆ BEZ PIERŚCIONKA, NA
KAŻDYM ETAPIE WSPÓLNEGO ŻYCIA. Po prostu mnie dopadło w narzeczeństwie a każdy
kto chce, może to sobie przełożyć na inny etap😜 (Jeśli czujesz, że nie masz siły tego czytać, przeczytaj chociaż PS.2. zanim wyjdziesz 💛)
Dużo gadaliśmy o naszej przyszłości. Dużo w tych rozmowach
było odległych marzeń, ale i konkretnych planów. Jako, że wierzyliśmy w życie
po ślubie to w naszych rozmowach przewijały się też wizje małżeńskiego życia na
ten pierwszy rok. Później wiadomo- wizje się zmieniały na sam ślub i samo
wesele, bo: koronawirus, obostrzenia, dużo zmian. Ale od początku wzajemnie byliśmy
dla siebie siłą i wsparciem. Wydawało nam się, że będziemy w stanie razem góry
przenosić, kijem Wisłę zawrócić a tu straciliśmy wpływ w dużej mierze na nasze
wielkie plany. A na początku wydawało nam się, że przechytrzymy system. Wiecie,
że jesteśmy krok do przodu, bo kiedy w sklepach nie było makaronu, to my
mogliśmy robić włoski tydzień w mieszkaniu, bo takie zapasy robię normalnie.
Wydawało nam się, że z dobrym planem nic nas nie zaskoczy. Śmiało mogę powiedzieć, że oboje twardo
stąpamy po ziemi, jednak ja jestem bardziej podatna na opinię otoczenia czy
wykreowaną rzeczywistość wokół niż Mój Ci On. I kiedy on myślał o jednej rzeczy
ja myślałam o trzech, jeszcze trzy inne analizowałam i jeszcze ze dwie wymyśliłam.
Powiedzmy, że kiedy Mój Ci On myślał o tym czy bańki mydlane zamiast konfetti to
na pewno dobry pomysł ja już myślami byłam w jednej, wielkiej bańce…
Jaką ja będę żoną? Jaką powinno się być żoną?
Żona (zwłaszcza młoda) to powinna być matką, przyjaciółką i
kochanką. W domu powinno się móc zjeść z podłogi a rosół powinien być piękny,
klarowny – oczywiście na czystym obrusku, a nie na podłodze dobrej żonie się
nic nie rozlewa. Na podłodze mogą leżeć majtki, tzn. super sexi stringi- rzecz
jasna, a nie jakieś tam szare pantalony. Bielizna na podłodze to oczywiście nie
jest oznaką bałaganu. Absolutnie, w domu dobrej żony bałaganu nie ma żadnego.
Po prostu jak już dom jest czysty jak muzeum, to żona jest gotowa zawsze by w
pośpiechu zrzucać z siebie ciuchy, majtki przez głowę spadają, libido uszami
wychodzi a wszystko to by ucieszyć wszystkie zmysły swojego ukochanego. Gdy
odda się facetowi, może wrócić do oddawania się swojej jedynej słusznej pasji
jakim jest gotowanie. Dobrze, żeby była w tym wszystkim ambitna. W XXI wieku
samo bycie kurą domową nie wystarcza. Warto więc dorzucić, że żona powinna być
wykształcona. Dobrze, żeby szła z duchem czasu i chciała równouprawnienia – ale
tak nie za bardzo. No wiadomo, żeby chciała zarabiać, ale żeby tam nie przesadzała
z jakimiś prawami czy innymi głupotami, które niby ktoś, gdzieś wywalczył, ale
kto by się tym przejmował? Żadne tam europejskie standardy, tylko katolickie,
rodzinne wartości… może nie każdy facet doceni, ale potencjalna teściowa- owszem.
Bo przecież kto to widział, żeby połączyć feminizm i duchowość? Mogła by się
też ogarnąć ta kobieta, w końcu ćwiczyć można też w domu, nie trzeba przecież
od razu jeździć by biegać czy kupować makfity by mieć płaski brzuch, wystarczy ograniczyć
zwykłego maka i ćwiczyć w domu by o ten płaski brzuch dbać. Potem szybka
metamorfoza ze zmęczonego kartofla w pięknotkę niczym te przemiany niby w
windzie w programie na Polsacie i cyk. Ma być efektownie, ale koniecznie
szybko, bo jak zejdzie się troszkę dłużej to miano tej super babki zmieni się w
„typową kobietę”. Ogarnięta, ogarniająca na każdej płaszczyźnie, nienaganna w
pracy, w rodzinie i nie chce mi się wymieniać wszystkich pomieszczeń w domu,
ale wiecie o co chodzi – mamy wzór, jaka ta żona na początku powinna być. A właściwie
to tak jak wspomniałam wyżej: nazwijmy go „syndrom powinności” dotyczy nie
tylko młodych żon, tylko kobiet w związku na różnym etapie. Taka to średnia krajowa, kobiety „z jaką chce
się być”. – takich słów nigdy nie
powiedział Mój Ci On. Więc jak na to w ogóle wpadłam? Bez problemu, z pomocą social
mediów i zasłyszanych tekstów Januszy Złotoustych. Prawdopodobnie nie
powiedziałby też tak Twój facet, pod warunkiem, że jesteś z dojrzałym facetem.
A jeśli powie Ci tak jakaś kobieta, to śmiało. Pokaż jej język albo środkowy
palec-jak wolisz, bo pewnie babka sama też tak nie robi i swoje frustracje
wylewa na inne kobiety. Jeśli któryś z Panów dotarł aż do tego momentu, to
śmiało pokuszę się o tezę, że też nie oczekwiałby tego wszystkiego od swojej
tzw. „drugiej połówki”.
Myślę, że dlatego coraz częściej boimy się małżeństwa, bo
sobie wyobrażamy, że do tego momentu musimy wskoczyć na najwyższe levele we
wszystkim możliwym. Jak nienormalne odchudzamy się do ślubu, a i tak na dwa
tygodnie przed tym dniem mamy tyle obowiązków i stresów, że chudniemy bez
niczego. I po co? Jak chciał taką za żonę, jak ona się dobrze czuła to na
cholerę zrzucać te 5 kilo? A jeśli źle nam z tą wagą to zrzucajmy wagę a nie
zrzucamy, że najpierw to musimy schudnąć „do ślubu”. Do ślubu wcale nie trzeba
chudnąć, nie trzeba też zdobywać wszystkich możliwych tytułów naukowych, bo to
nie naklejki z biedronki na pluszaka. Naprawdę można kończyć studia w związku
małżeńskim, bywa to nawet wygodniejsze gdy ktoś Ci poda obiad w trakcie nauki
niż jak się próbuje pogodzić studia z grafikiem zmywania naczyń w kuchni, która
jest za półprzechodnim pokojem współlokatorki. Naprawdę nie trzeba mieć zawsze
idealnie ogolonych nóg i nie trzeba całym rokiem dopierdzielać w sexi flexi
stroju lateksowej kici czy koronkowej królowej nocy. Jak kobieta podoba się facetowi, to naprawdę
spodoba mu się też w bawełnianych gaciach i jego za dużym T-shircie. A czasami
nawet można się zaskoczyć, gdy zawinie się
w koc jak larwa motyla, ale jednak nadal larwa a facet przychodzi i uzna to za
super słodkie. I choć dla nas jest to super słodko żenujące, to dla nich
naprawdę nie raz takie dziwne rzeczy są urocze. Czytając swoje własne wypociny
po raz kolejny przed publikacją po raz kolejny dodam: fakt, że porównuję to
wszystko do chwili przed małżeństwem wynika z własnych doświadczeń. Tych, które
już przepracowałam i sama i z (wtedy jeszcze) Narzeczonym. Zakładam jednak, że
naprawdę odnieść to można do wielu innych sytuacji i momentów. Ale idźmy dalej…
Ja pisze to z perspektywy kobiety. Kobiety, która
przygotowywała się do małżeństwa jak do egzaminu na kobietę o wszystkich
zdolnościach, które są nierealne do spełnienia przy zwyczajnych ludzkich siłach
i dobie o długości 24 godzin. Kobiety, która zamiast zapytać po ludzku „Ej
stary, a czego Ty oczekujesz ode mnie po ślubie tak na co dzień?” zajrzała w
telefon i przejrzała internety. Tak się nie da żyć. Nie da się robić
wszystkiego na każdej płaszczyźnie na 300% i normalni, dojrzali faceci to
wiedzą i rozumieją. Nie oczekują magistra na wejściu, karierowiczki od
poniedziałku do piątku, zdobywania szczytów co wieczór a tych górskich co
weekend. Wiedzą, że pranie nie robi się samo, jedzenie nie gotuje się w pięć
minut, naczynia później trzeba pozmywać a te kwiatki, które no w sumie dodają
tego czegoś w domu, to trzeba podlewać i dbać a nie tylko kupić.
Tylko wiecie co sobie myślę? My same- my kobiety, same
zaciągamy sobie pętle na szyję. Tym, że wierzymy, że my wszystko same zrobimy.
Tym, że my same w ogóle chcemy to SAME robić. Zaciskamy te pętle, gdy udajemy,
że tego nie ma, że zamiast to wszystko oswajać, to my to wypieramy. Sprawiamy,
że inne kobiety czują się gorsze i zawiązują pętle, gdy mówienie o codzienności
nazywamy użalaniem. Gdy kreujemy różową rzeczywistość, to gubią się i kobiety i
Ci mężczyźni, na których tak potem narzekamy.
A receptą na wszystkie takie „powinności” może być uzdrawiające,
zwykłe wciągnięcie dresów na tyłek, chwycenie piwa w rękę i wspólne wygłupy
przy sprzątaniu i muzyce. Dmuchanie różowej bańki nie ma sensu, bo ona prędzej
czy później pęka. Dlatego swoje lęki, obawy i oczekiwania warto wypowiedzieć
głośno i usłyszeć to „No co Ty Głuptasie!” lub stanąć przed lustrem i usłyszeć
siebie, zamiast zacieśniać sobie ten sznur oczekiwań, powinności i wszystkiego
duszącego.
Wpis jest o odczuciach kobiecych, choć faceci też potrafią wpaść
w pułapkę niewystarczalności, powinności i tłamszenia przykrości- wcale nie
rzadziej niż kobiety.
P.S. W ramach autentyczności, że wszystkiego na raz nie da się samemu a podział obowiązków istnieje - pozdrawiam z tego miejsca mojego Męża, który teraz sprząta w kuchni a ja sobie mogę publikować ten post i spełniać swoje marzenia o pisaniu.
Ty sam w sobie jesteś wystarczający, by być cudem.
Buziaki, Asia.