Samochodem na zagraniczne wakacje- zdjęcia, wspomnienia i potrzebne informacje.
Dzisiaj rozdział pierwszy: Cel podróży będzie piękny, ale to za mało… niech więc podróż będzie przygodą. Wakacje stają się bajką tylko wtedy, jeśli zaczynamy urlopowy zachwyt od przygotowań i wyjścia z domu, a nie od początku rezerwacji w danym miejscu.
Tak to wygląda w mojej główce. 😊
Wszystkie księżniczki wybierając czterokołowy środek transportu mogą pozwolić sobie na więcej bagaży a wszyscy książęta mogą stać się królami szos (zwłaszcza na zagranicznych drogach ekspresowych).
Zanim ruszamy w trasę dbamy o nasze ubezpieczenie, by w razie nieszczęścia oprócz spokoju nie stracić też fortuny na leczenie. Wyrabiamy również bezpłatne karty EKUZ, które podobno nie wiele pomagają w ekstremalnych sytuacjach, ale że nie jest to przywilej królewskiego rodu a każdego, kto posiada ubezpieczenie zdrowotne (co więcej: wydawane są od ręki!).
Polska - Czechy - Austria - Słowenia - Chorwacja
Czym są winiety? To okresowe naklejki dla dorosłych, które kupujemy w budkach przy granicy lub na stacjach benzynowych znajdujących się w kierunku przejścia granicznego. Następnie wpisujemy na naklejce i pokwitowaniu (w niektórych przypadkach tylko na pokwitowaniu) numer rejestracyjny, naklejamy w danym punkcie szyby (jest narysowany na odwrocie) i po takiej zabawie możemy legalnie jeździć po zagranicznych drogach.
Nam przy każdym kupnie winiety (w tym roku trzech: czeskiej, austriackiej i słoweńskiej) towarzyszą wzmożone emocje, bo nie kupujemy ich w tych samych miejscach, bo bywa, że zagadujemy się, jedziemy autostradą na chilloucie i nagle przypomina nam się o winietach a doskonale wiemy, że ich brak wiąże się z surowym mandatem. W nawiasie wspomniałam o trzech winietach nie wymieniając Chorwacji, gdyż właśnie tam płacimy na bramkach za przejazd drogami szybkiego ruchu. Brzmi to może przerażająco, ale zapewniam, że wszystko dzieje się dosyć intuicyjnie, nie potrzebujemy do tego zaawansowanego poziomu języków obcych a przekraczanie granic, poznajemy po specyficznych daszkach wyrastających nagle na drodze.
Bywa, że jednak znajdzie się ktoś, kto zwróci na nas uwagę i poprosi o dokumenty.
Dla takich chwil zabieram dodatkowo nasze paszporty, które trzymam pod ręką wszystkie razem i podaję, by każdy z pasażerów nie szukał nagle nerwowo po kieszeniach, torebkach i innych saszetkach dowodu osobistego, tworząc w ten sposób gigantyczną kolejkę samochodów i niepotrzebne emocje.
Tu krótka historyjka z morałem (być może morałem tylko dla nas, ale i tak Wam opowiem):
Jadąc autostradą z Chorwacji trafiliśmy na objazd, który wyprowadził nas na wiejskie dróżki. Granicę przekroczyliśmy bez żadnych oznakowań, po prostu nawigacja nas prowadziła i nagle jedna wioska chorwacka zamieniła się w inną wioskę należącą do terenów Słowenii. Straciliśmy zasięg w telefonach, na szczęście sygnał GPS dalej działał. W swoim telefonie próbowałam uporczywie znaleźć trasę, by potwierdzić drugim telefonem- drugą mapą, że jedziemy dobrze, bo sam asfalt położony między lasem a zieloną przepaścią na to nie wskazywał. Od czasu do czasu pojawiały się różne małe domki i ludzie przed nimi, ale bałam się co by było gdyby padł nam sygnał. Znajomość języka angielskiego nie pomogłaby za dużo w małej wiosce na Słowenii, gdzie średnia wieku ludzi, których mijaliśmy wynosiła powyżej 50 lat. Morał tej historyjki jest podwójny.
Po pierwsze: najlepsza trasa, to ta pobrana bezpośrednio na telefon a najlepiej na dwa.
Po drugie: gdyby tak wszystkie telefony padły i wszelkie technologie zawiodły, to pomógł by nam tylko cud… lub tradycyjna mapa.
Skoro jesteśmy już przy Słowenii, to powiem Wam, że znam ją tylko z tej naturalnej strony. Zatrzymaliśmy się na chwilę by zrobić postój (i żeby zrobić też kilka zdjęć) na malowniczej trasie między lasami i polami lawendowymi a delikatnie zalesionym wzgórzem.
Czyż to nie idealne miejsce na chwilę wytchnienia dla kierowcy i rozprostowanie kości dla pasażerów?
My postojów robimy sporo, to właśnie je uważamy za duży atut podróży samochodem. Drażni nas, gdy ktoś opowiada, że zrobił tę trasę na „jeden rzut”. Nie dlatego, że mamy swoją bajkę i swój gust… 1500 km pokonane bez większej przerwy jest nieodpowiedzialne. Mimo, że jesteśmy w bajce to nie jesteśmy superbohaterami, którzy są niezniszczalni i nie dotyczy ich zmęczenie czy dekoncentracja. Jak więc połączyć przyjemne z pożytecznym? My większe postoje staramy się planować we większych miastach, by mieć więcej możliwości i móc coś więcej zobaczyć. To, że sami sobie jesteśmy biurem turystycznym pozwala nam na zatrzymanie się w dowolnej chwili, czy to na potrzebę zdjęć, czy też na ludzkie potrzeby czy na łapanie chwili- w końcu to urlop, a nie restrykcyjny grafik pracy!
Nie mam nic do Austrii, mało tego- kocham ich pola słonecznikowe, ale ceny przeliczone po obecnym kursie euro wypadają gorzej w porównaniu do cen czeskich po kursie czeskiej korony.
Czechy w ogóle są fajnym przystankiem. Nasz czas z noclegiem w Brnie, nie był typowo
W tym miejscu przypominam delikatnie o tym, o czym mówiłam na Instagramie:
polecamy rezerwowanie bookingowych apartamentów (w trasie: z opcją śniadaniową).
Krótka dygresja: To właśnie Wiedeń, a raczej mandat z wiedeńskiego parkingu z pierwszego wyjazdu dał mi nauczkę na wszelkie, większe postoje i wyjazdy, że lepiej jest znaleźć parking wielopoziomowy blisko ścisłego centrum i przejść max. 10 minut pieszo, niż wpisać jakiś punkt na starówce i jechać „w opór blisko”, bo „może jakoś się uda coś znaleźć”.
Tu- w stolicy Austrii, decydujemy się na odpoczynek, zachwyt budowlami, kupno kolorowych suvenirów, obiad i kawę. Jeśli na kawę nie mamy już miejsca w brzuszkach czy straciliśmy poczucie czasu a uwielbiamy kawę, to pijemy ją tworząc kolejny, krótszy przystanek na trasie. Jeśli jest to oczywiste- to super, bo staramy się pamiętać, że na wakacjach najważniejsi jesteśmy my, nasz komfort oraz bezpieczeństwo a nie jedynie szybki dojazd do celu i to staramy się podkreślać.
Oczywiście oprócz majestatycznego Wiednia, zachwycają nas małe domki między ogromnymi polami. Słowenia jak już napisałam wyżej, zachwyca nas swoją naturą. Znamy ją z tej zielonej strony, z upalnych postojów na zimne lody i oczywiście kawę… oraz z tego, że w jedną stronę jest już coraz więcej zachwytów i już blisko a w powrotnej drodze jest jeszcze blisko, jeszcze pięknie i jeszcze jeden dzień urlopu.
Jeśli macie jakieś pytania, własne doświadczenia z podróży (tych małych i dużych), swoje rady, patenty czy komentarze piszcie do nas! Możecie pisać tu niżej w komentarzu, we wiadomości na Facebooku, Instagramie lub też na maila dwietakiecom@gmail.com
11 komentarze
Podoba mi się ta bajka:-)A podróż tyle km nie jest bardzo męcząca? Kierowcę mieliście jednego czy się zmienialiście? Pozdr
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło! :) Dzięki częstym postojom i fajnej ekipie podróż nie jest tak męcząca, jakby się mogło wydawać :). Kierowcę mieliśmy jednego, doświadczonego i bardzo "zapalonego" do jazdy. Również pozdrawiam! -Asia.
UsuńSuper wpis :)
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńSuper i mega ciekawie to wszystko jest opisane aż wrażenia chciałoby się z Tobą uczestniczyć w takim wyjeździe ..
OdpowiedzUsuńJak na razie nie planuję powiększać ekipy, hihi:). Ale polecam wybrać się samemu! W razie pytań jestem do dyspozycji, pozdrawiam :).
UsuńRewelacyjnie ujęte😍dokładnie tak było
OdpowiedzUsuń:))))
UsuńA polecasz coś szczególnego do jedzienia? Tak po drodze ?
OdpowiedzUsuńW Czechach polecam odwiedzaną przez nas co roku café Opera w Ołomuńcu, cafe&bar Point w Brnie oraz stop café na stacjach BENZINA. W Austrii we Wiedniu odwiedzamy McDonald's (mają w menu propozycje bezglutenowe i wegańskie) oraz bio piekarnię Waldherr (mają też kawę i punkty w miastach Eisenstadt i Graz). Na stacjach benzynowych w Austrii można spotkać punkty Starbucksa, jeśli ktoś lubi:). Jeśli chodzi o Słowenię to tam wybór miejsc był totalnie przypadkowy, przez to również zapomniany :).
UsuńWspółczuję kierowcy.
OdpowiedzUsuń