Piękna sobota przepełniona słońcem i radością w związku ze
spotkaniem. Warszawa, ulica Łazienkowska a dokładniej stadion Legii
Warszawa. Niewielkie grupy turystów i
kibiców przewijają się za oknem pubu Ł3, w którym oczekujemy na Kogoś
wyjątkowego. Wchodzą kolejni goście, kelnerka krąży między stolikami, tylko aparat
leży nieruchomo na stoliku czekając, aż Ala zacznie uwieczniać obrazy, które
jeszcze niedawno były widziane tylko oczami wyobraźni… I kiedy wchodzi On-
Arkadiusz Malarz, podrywamy się na równe nogi. Wraz z podaniem ręki kończy się
snucie możliwych scenariuszy, marzenia stają się rzeczywistością, perfekcyjnie
zaplanowane pytania ulatniają się… zaczyna się rozmowa.
ASIA ZIÓŁKOWSKA: Dużo o sporcie, pańskiej karierze i piłce nożnej można przeczytać w opublikowanych już
artykułach w internecie, czy po prostu zobaczyć w wywiadach po meczach.
Porozmawiajmy więc o życiu i emocjach. Zacznijmy od początku, czyli najlepsze,
najfajniejsze wspomnienia z dzieciństwa to…?
ARKADIUSZ MALARZ: Dzieciństwo to sport, to pamiętam. Zabawy,
ale przede wszystkim piłka. Mamy dom rodzinny w Pułtusku a dom znajduje się
blisko stadionu Nadnarwianki Pułtusk i
zawsze rodzicie nie mieli problemu, żeby zlokalizować Arka, bo Arek był zawsze
na boisku. Oczywiście nie pochwalam tego… ale jeśli jakieś wagary się zdarzyły
to mnie nie trzeba było szukać gdzieś po mieście, tylko byłem na boisku, zawsze
od najmłodszych lat. To też przez starszego brata, to on „wbił to we mnie”. Lgnąłem
do tych starszych osób, które grały w piłkę, podpatrywałem. Oni mówili „Ty jesteś
za mały, nie grasz z nami”, ale cały
czas byłem z nimi. Takie są te moje lata- dużo zabaw, dużo spotkań z
przyjaciółmi, których miałem. Rodzice zawsze wpajali mi, że ważna jest szkoła,
ale jednak ta piłka- to było dla mnie wszystko.
A: I zawsze, od
początku było to marzenie, żeby zostać piłkarzem?
AM: Wiadomo, dzieciaki zawsze marzą. Teraz inaczej troszeczkę
inaczej, bo jest łatwiej. Teraz jest dużo boisk, dużo orlików. Wtedy człowiek
szukał skrawka miejsca, żeby zagrać. Ustawiał bramki z puszek czy z butelek po
oranżadzie i grał. Wtedy człowiek nie myślał- po prostu grał, chciał się
nacieszyć tą piłką. Dopiero później, gdy dojrzewałem, to marzenie tej wielkiej
piłki, żeby grać profesjonalnie było większe. Ono mnie nakręcało poprzez
treningi, przez to, że człowiek musiał być zdyscyplinowany, musiał zmienić swój
styl życia. Nie mogłem pozwolić sobie tak inni, którzy nie uprawiają sportu,
żeby wyjść sobie.
A: Na piwo?
AM: Piwo już pomijając, bo ja nie piję alkoholu… ale na jakąś
dyskotekę, na jakieś zarwania nocy. Musiałem wybrać sobie priorytet w życiu, a
dla mnie priorytet był jeden i była to piłka nożna. I musiałem dostosować się
do tego.
A: A jak wyglądały
początki kariery, grania w klubach?
AM: Nie było łatwo. To były ciężkie czasy, teraz jest
zupełnie inaczej. Ci młodzi zawodnicy mają menadżerów, którzy dbają o nich- takie
są czasy. W moich czasach było tak, że człowiek sam musiał sobie zapracować na
wszystko, wywalczyć sobie samemu. Nikt nie pomagał- i ja tak miałem. Przez wiek
trampkarza, od najmłodszych lat w Nadnarwiance Pułtusk, trafiłem do Ciechanowa.
Grałem w Mazovii Ciechanów, w juniorach. Po jakimś sparingu, ktoś mnie zauważył
z Bugu Wyszków, z profesjonalnej drużyny, tzn. seniorów. I to było dla mnie coś
wielkiego, że takiego młodego chłopaka trener wypatrzył do drużyny seniorów. Poszedłem
do Bugu Wyszków i tak to się zaczęło. Później podczas jednego ze sparingów, gdy
graliśmy w Warszawie był trener i mnie wypatrzył i trafiłem do juniorów Polonii
Warszawa. Później z Polonii do Gwardii
Warszawa, później z Gwardii do Świtu Nowy Dwór Mazowiecki gdzie już grałem w
ekstraklasie. Później ze Świtu, gdy zostałem zauważony to trafiłem do Wronek. To
wszystko zaczęło już tak wyglądać bardzo poważnie i profesjonalnie a z każdą
zmianą klubu, jeszcze bardziej mnie to nakręcało.
A: Dalej w temacie
kariery, tak krok po kroku… w pewnym momencie wylądował Pan w Grecji. Tam udało
się udowodnić coś nie tylko sobie, ale i innym. Najlepszy bramkarz Ligi
Greckiej sezonu 2006/2007 to nie przelewki, ale tak po ludzku… jak się Panu tam
mieszkało?
AM: Bardzo dobrze, ja jestem zakochany w Grecji. Jak mówimy z
żoną: to jest nasz drugi dom. Miałem chwilę, żeby zdecydować o tym, czy chcę tam
wyjechać. Miałem dwa dni, żeby zdecydować. To były ciężkie dwa dni. Miałem
wtedy chyba 24 lata, brak znajomości języka angielskiego i języka greckiego... sam.
To było dla mnie takie trudne. Pytałem czy sobie poradzę, czy będę tęsknił za
dziewczyną, za rodziną. Zdecydowałem się i nie żałuję tego kroku. Jestem
człowiekiem ambitnym.. nie znałem języka, ale tak się zawziąłem, że nauczyłem
się języka greckiego w siedem miesięcy.
A: Jak?
AM: Jak się nauczyłem? Prosiłem kolegów z szatni, żeby mi
tłumaczyli co do mnie mówią. Na początku zastanawiałem się czy się śmieją ze
mnie, czy o mnie mówią. Czułem się trochę intruzem, który nie potrafi się w
żaden sposób porozumieć. I to dało mi siły. Przy okazji uczyłem się jeszcze
języka angielskiego. Teraz jest fajne uczucie kiedy jedziemy na wakacje do
Grecji i swobodnie z Grekami sobie rozmawiam. Coś wspaniałego. Były też słabsze
momenty, kiedy mnie straszono, żebym rozwiązał kontrakt, kiedy kryzys się zaczął
w Grecji, ale mimo tych słabszym momentów nie żałuję. Spędziłem tam prawie 7
lat. Grecję bardzo dobrze, miło i ciepło wspominam. Ludzie uczynni, życzliwi i
mili.
A: Ale do Polski
chętnie Pan wracał stamtąd?
AM: Tak. Tutaj do Polski przyjeżdżałem na wakacje do rodziców,
do bliskich co roku. Po narodzinach dzieci byliśmy rok na Cyprze, a jak
wróciliśmy do Polski chcieliśmy zacząć od takiej stabilizacji. Przede wszystkim
dla dzieci, żebyśmy byli razem, żeby nie było tych rozjazdów. Udało się.
A: Po narodzinach,
czyli ten pierwszy rok dzieciaczków musieli Państwo radzić sobie sami na Cyprze
czy mamy pomagały?
AM: Mama była z nami na Cyprze. Przyjechała z Darią i
dzieciakami po 3 miesiącach od urodzenia. Cały rok byliśmy razem i potem razem wróciliśmy
do Polski. Najpierw był czas Bełchatowa a teraz od 4 lat Legia Warszawa.
A: Mężczyźni mają
czasem obawę, że jak się pojawiają bliźniaki to nie będą potrafili ich
odróżnić. Pan takich obaw nie miał?
AM: Nie, bo chłopaki to bliźniaki dwujajowe, nie są aż tak
podobni. Mają też inne charaktery. Dzieci były bardzo wyczekane... Pamiętam jak
dziś, jak żona zadzwoniła po pierwszym USG, gdy wracałem z treningu, byłem pod
takim wrażeniem, że zamiast do mieszkania- gdzie miałem jechać, pojechałem
zupełnie w inną stronę. To było coś niesamowitego… Pamiętam jak się urodzili i
pani położna wyszła do mnie na korytarzu i zapytała: Pan Malarz? Ja mówię, że tak.
Odpowiedziała: To są Pana synowie. Zostawiła mi dzieci i poszła. Niesamowite
uczucie, niesamowite przeżycie. Cały czas się cieszę. Dzisiaj są bardzo
ruchliwi, czasami już pyskują, mają swoje zdanie no i grają w piłkę, czyli coś
tam przeszło.
A: Ale Iwo- jeśli
dobrze doczytałam, oprócz piłki lubi też malować, tak?
AM: Tak, bardzo. Iwo czyli „starszyzna” jak ja to mówię- bo
Iwo jest półtorej minuty starszy, Iwo jest bardziej taki jak żona. On ma taką
otwartą głowę na wszystko, jego wszystko interesuje. On się nie zamyka na jedną
sprawę, że w jednej chce być najlepszy. A znów Bruśko jest taki, jakbym patrzył
trochę na siebie. Wybieram sobie jedną rzecz i w niej chce być najlepszy… i
Bruśko tak ma. Dla niego tylko jest piłka i nic więcej się liczy. Iwo i
malowanie i budowanie i zbieranie naklejek. Bruśko piłka nożna i tylko to.
Wychodzi na ogród i gra. Cały czas jest w treningu. Czeka jak ja wrócę z
treningu albo prosi mamę żeby ustała na bramce. Są bliźniakami a tak się
różnią, każdy ma innej spojrzenie na świat i na siebie.
A: Widziałam te filmiki
na Instagramie, jak wygląda powrót z przedszkola.
AM: No to jest cały czas piłka.
A: Byłam też pod
wrażeniem jak Pan strzelał a młody stał na bramce. Chciałby
Pan, żeby tak wyglądała ich przyszłość?
AM: Ja zawsze im mówię, że oni mają sobie wybrać. Oni są
jeszcze mali i u nich się to jeszcze pozmienia na pewno, a może nie? Może będą
chcieli zostać piłkarzami. Ja jestem bramkarzem i wiem jaki to jest ciężki
kawałek chleba, ile tu poświęceń potrzeba, ile stresów. U bramkarza musi być
mocna głowa. Ja po sezonie nie jestem zmęczony fizycznie tylko psychicznie, bo
to głowa u bramkarza pracuje najmocniej.
Więc mówię do moich chłopaków, zostańcie jakimś napastnikiem czy pomocnikiem, a
nawet obrońcą – lepiej będziecie mieli. Ale ich ciągnie też na bramkę. Nie mogę
im tego zabronić. Zobaczymy jak to będzie. Ważne, że oni chcą, że ja ich nie
zmuszam, że oni sami chcą grać. Z tego się bardzo się cieszę i jestem dumny.
A: Być bramkarzem to naprawdę taki ciężki kawałek chleba, bo na bramkarzu spoczywa największa
odpowiedzialność.
AM: To jest zawsze tak, że jak napastnik ma cztery sytuacje i
nie trafi trzech a trafi tę jedną, to nikt mu tych trzech nie będzie pamiętał.
Kiedy bramkarz się pomyli, to ludzie zawsze będą mu to pamiętali. Mówią wtedy,
że jest słaby, że nie nadaje się. Może
wyjąć cztery, ale puści jakąś słabszą bramkę to nikt mu wcześniejszych sytuacji
nie będzie pamiętał. No tak już jest niestety. I tu właśnie głowa musi być
odporna na falę krytyki, która spada. Nie można tego dopuszczać do siebie,
tylko dalej robić swoje.
A: Ale jak graliście z
Realem Madryt to Ronaldo Panu brameczki nie strzelił. Była satysfakcja?
AM: No nie strzelił. Pamiętam wyraz jego twarzy, szczególnie
w Madrycie. Mimo tego, ze tam przegraliśmy to on nie strzelił. I pamiętam tę
jego frustrację taką, że nie może strzelić bramki. Później graliśmy tutaj u
nas- na Łazienkowskiej i było to samo. Udało się, więc satysfakcja jest i to
bardzo duża. Jednak to coś niesamowitego dla takiego chłopaka z Pułtuska-
bronić jego strzały… ale mam tę satysfakcję, że nie strzelił mi bramki.
A: Po tych wszystkich
sukcesach, przygodach, doświadczeniach nadal czuje się Pan takim zwykłym
chłopakiem z Pułtuska?
AM: Zwykłym i normalnym chłopakiem. Tak zostałem wychowany.
I może jak miałem te dwadzieścia kilka lat i grałem gdzieś tam w świecie, to
chodziłem bardziej taki dumny. Życie wszystko weryfikuje, człowiek się uczy na
błędach i takiej pokory nabiera. To może też przychodzi z wiekiem. Ja staram się być normalny. Staram
się też wychowywać moje dzieci na takie osoby, żeby pomagać ludziom, dzielić
się i być takim dobrym człowiekiem, bo to jest chyba najważniejsze.
A: Nie denerwuje się
Pan, jak czasami można przeczytać, że ktoś wypomina, że jest Pan już starszym
zawodnikiem?
Tak, czasami się denerwuję, bo drażni mnie gdy ktoś mi
wypomina wiek. To jest takie słabe. Wiek to tylko liczba, a stare to są drzewa.
Najważniejsze jak się prezentujemy na boisku i tu chcę, żeby mnie ludzie
oceniali. Dopóki mi zdrowie pozwoli to będą chciał grać, bo to jest coś
wspaniałego… ja cały czas jestem głodny, taki nienasycony.
A: W temacie głodu… zdarza się Panu gotować dla rodziny?
AM: Nie bardzo. Ewentualnie, gdy tak
się grafik ułoży, że żona jest w jednym zakątku Polski, a ja jestem tu i
opiekuję się chłopcami to wtedy dla chłopców przygotowuję jedzenie. Dla Bruśka
albo jajecznicę albo sadzone, a dla Iwunia paróweczki, bo takie mają swoje
ulubione zestawy śniadaniowe. To potrafię zrobić i makaron ugotować. Ale w
kuchni jednak szefem jest żona. Ona taaak gotuje, że ja się ku temu skłaniam i
ją usilnie namawiam, abyśmy otworzyli restaurację. Ona musi podzielić się ze
światem swoim smakiem. Chciałbym, żeby coś z tego wyszło, więc zobaczymy.
Namawiam ją, a jak będzie… to się okaże.
A: To przyszłość też zapowiada się ciekawie, bo teraz Pani Daria założyła
swoją markę ubrań, które jak widać dobrze się noszą i są super.
AM: Tak, to taki jej pomysł.
Poinformowała mnie, że chce to zrobić i zrobiła. Trzymam kciuki i bardzo jej
kibicuję, żeby to wypaliło i się rozpowszechniło na Polsce tudzież zagranicę.
Ale tak, pomysłów jest wiele. Jednak musimy z głową to jakoś robić, bo są
dzieci i to one są najważniejsze.
A: Czyli kreują się już jakieś plany na czas po zakończeniu kariery?
AM: Zawsze trzeba mieć plan B. U mnie
ten plan B jak najdłużej jest odsuwany na bok. Jak najdłużej chcę ciągnąć plan
A i dopóki zdrowie pozwoli to chciałbym grać i cieszyć się tą piłką. Trzeba się
w jakiś sposób zabezpieczyć na drugą połowę tego życia. Na razie jednak głównym
pomysłem dla mnie jest zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów, kolejne
mistrzostwo i Puchar Polski. Żyć z dnia na dzień i cieszyć się piłką. Jak
będzie to „tam na górze” jest wszystko zapisane.
A: Oprócz tego, że po meczu uda się Panu spotkać z żoną po meczu na
wywiadzie to tak w życiu udaje się wam znaleźć czas dla się, tak tylko dla
siebie?
AM: Takim czasem dla nas są zawsze
wakacje. To wtedy mamy taki czas, żeby odsapnąć. Zawsze potrafimy sobie takie
chwile znaleźć. Często jak chłopaki pójdą spać to mamy taki czas dla siebie,
żeby sobie porozmawiać.
A: Z social mediów można zauważyć, że wspólny czas to też wspólne
oglądanie meczów.
AM: Tak, zawsze tak jest. Jednak ta
piłka, choć czasami nie chcemy to jednak się przewija. To jest nasze życie- i
nasze, i chłopców. Ale nawet przy oglądaniu spotkania potrafimy porozmawiać i
dobrze się razem bawić.
A: Co jest dla Pana największą motywacją i taką siłą do działania?
AM: Wcześniej było to dążenie do
wyznaczonych celów. Później pojawiły się dzieci, więc żyję i działam dla nich,
dla rodziny. A ostatnio miałem prywatnie bardzo ciężki rok i teraz wszystko
robię dla mnie moich mam. Wiem, że one mnie wspierają. One zawsze chciały,
żebym był tym, kim chciałem być, czyli bramkarzem. Wszystkie cele, które sobie
wyznaczam to później chce je osiągnąć dla nich. Wychodzę na mecz – dla nich.
Jak się uda to im dziękuję i bardzo bym chciał, żeby one się uśmiechnęły „tam na
górze”.
A: Wcześniej pił Pan 4, później 7 kaw dziennie. Ile kaw pije Pan teraz?
AM: Czasami dochodzi do 9, ale ja
lubię. Ja jestem kawosz. To takie przyzwyczajenie z Grecji, tam się
nauczyłem i dobrze mi z tym. Ja mogę w ciągu dnia wypić kawę i zaraz po niej
iść spać. Na mnie kawa nie działa, a bardzo lubię smak kawy i delektuję się tą
kawą. Nie umiem żyć bez kawy.
A: Doskonale to rozumiem (śmiech). A jaka jest Pana ulubiona kawa?
AM: Mocna przede wszystkim, ale też
lubię taką kawę jakiej nauczyłem się pić w Grecji, czyli zimna – ice coffee. Ale
nie taka jak u nas robimy, że lód i kawa. Ta grecka kawa to jest taka, że jak
bierze się łyk kawy to wiadomo, że to jest kawa. Trudno to opisać. Żona potrafi
zrobić prawie identyczną. Jak jest gorąco to zimna kawa na tarasie… to jest to!